Rok 2020… chyba każdy wie, jaki był. Szalony, pełen niepewności i zmian, które przewróciły plany do góry nogami. W biegowym świecie – odwołane zawody, przekładane terminy, a czasem totalna pustka w kalendarzu. Ale nie ukrywam – ten rok też mnie sporo nauczył i na zawsze zostanie w pamięci.
Pierwsze ultra – Ultra CK (5 stycznia 2020)
Nowy rok, nowa przygoda. Kilka dni po sylwestrowym biegu, gdzie poprawiłem życiówkę, stanąłem na starcie swojego pierwszego górskiego ultra. Ekscytacja? Kosmos. Wiedziałem już, jak smakuje półmaraton po górach i maraton po asfalcie, ale ultra… to była zupełnie inna bajka.
Na starcie miałem wszystko: nowe buty trailowe, plecak, zapas żeli. Myślałem, że jestem gotowy. Ale już pod koniec biegu nogi miałem jak z waty – każdy krok bolał. Ilość przewyższeń i dystans totalnie mnie zmieliły. Wtedy zrozumiałem jedno: jeśli chcę biegać w górach, muszę zacząć trenować zupełnie inaczej.
Od tego momentu w planie pojawiły się interwały i dynamiczne podbiegi.
Trailowy półmaraton i Klątwa Szczytniaka (26 stycznia i 1 lutego 2020)
Na półmaratonie w Mostach (23 km) miałem jasny cel: złamać 2 godziny. Rok wcześniej się nie udało, więc teraz byłem podwójnie zmotywowany. Pobiegłem mądrzej i na metę wpadłem z czasem 1:52:33. Satysfakcja ogromna – zrobiłem to, co planowałem.
Tydzień później Klątwa Szczytniaka – 33 km i… bagno. Dosłownie. Pierwszy raz biegłem po tak błotnistej trasie. Na ostatnich kilometrach miałem wrażenie, że biegnę już maraton, bo błoto wysysało energię jak odkurzacz. Ale ta lekcja była bezcenna – góry mają swój charakter i nie wybaczają lekceważenia warunków.
Lockdown i tydzień półmaratonów
Po Klątwie chciałem zrobić formę na maraton w kwietniu… ale pandemia zrobiła swoje. Imprezy odwołane, więc zacząłem trenować dla siebie. Na szczęście mieszkałem na uboczu – boczne drogi, pola, lasy, miałem gdzie uciec.
I wpadłem na pomysł – „a może tydzień półmaratonów?”. Od 24 do 30 marca codziennie biegałem po 21 km. Szaleństwo? Trochę tak, ale wtedy miałem z tego niezłą frajdę. Potem w kwietniu i maju dorzucałem coraz dłuższe biegi – po 25, 30 km.
W czerwcu zobaczyłem w kalendarzu bieg, który rozpalił moją wyobraźnię – Etapowa Triada. Trzy biegi w dwa dni. Brzmiało jak idealne wyzwanie.
Etapowa Triada i druga lekcja pokory (lipiec 2020)
Pierwszego dnia poszło gładko – 30 km i 6 km przebiegłem spokojnie. Ale drugiego dnia… oj, zaczęły się schody. Zakwas na zakwasie, gorąco jak w piekarniku, a ja przestałem pilnować jedzenia i picia. Efekt? W połowie biegu byłem już trupem. Na metę doczołgałem się po prawie 6 godzinach, odwodniony i wyczerpany. To była lekcja, że w górach każdy błąd kosztuje – i to sporo.
Tydzień później przyszedł czas na kolejne ultra – 58 km. Tym razem wyciągnąłem wnioski: pilnowałem jedzenia, piłem regularnie. Pogoda była łaskawsza, nawet popadał deszcz. Ten bieg mnie podbudował – pokazał, że potrafię się uczyć na błędach.
Trzecie ultra (sierpień 2020)
15 sierpnia wystartowałem w kolejnym ultra – 55 km. Poszło solidnie, choć bez fajerwerków. Czułem jednak, że stoję w miejscu. Niby dystans pokonywałem, ale czegoś w moim treningu brakowało. Przede mną wyrósł mur, którego sam nie mogłem przeskoczyć.
Ostatnie starty i wypadek
6 września miałem szalony plan: rano półmaraton, a cztery godziny później bieg na 9 km. Obydwa pobiegłem na dużej intensywności i… zajechałem się porządnie. Ale satysfakcja była – bo jednak dałem radę.
Dwa dni później pech – wypadek na rowerze. Gleba na asfalcie, a w pakiecie pęknięta łopatka. Kilka tygodni w ortezie wykluczyło mnie z biegania. Cały plan jesiennych startów się posypał.
Na szczęście po czterech tygodniach mogłem powoli wracać. 24 października wystartowałem jeszcze w biegu górskim na 34 km. Wynik? Daleki od marzeń, ale ważne, że w ogóle byłem w stanie stanąć na starcie.
Początek czegoś nowego
Pod koniec października odezwałem się do Sylwestra – zapytałem, czy weźmie mnie pod swoje skrzydła jako trener. Zgodził się bez wahania. I to była najlepsza decyzja w całym roku.
Dzięki jego planom i wskazówkom moje treningi nabrały sensu. Przestałem biegać „byle jak”, a zacząłem trenować mądrze. Jesień i zima to już była solidna baza, która miała mnie przygotować na przyszłość.
Podsumowanie
2020 był rokiem pełnym zwrotów akcji – pierwsze ultra, pierwsze poważne błędy w górach, kryzysy, kontuzja, ale też przełomowa decyzja o współpracy z trenerem. Góry mnie wciągnęły, ultra mnie złamało i nauczyło pokory. Ale przede wszystkim – to był rok, w którym zacząłem naprawdę świadomie podchodzić do biegania.







Dodaj komentarz
Komentarze